Chciałam „stać się jednością” z moim partnerem. Wtedy ktoś naprawdę zaczął we mnie mieszkać.


Kiedy w 2019 roku zaczynałam pisać moją nową powieść „Open Wide” , byłam singielką po trzydziestce mieszkającą w Nowym Jorku. W ciągu kilku kolejnych lat zakochałam się, przeprowadziłam się do Zachodniego Teksasu i wyszłam za mąż. Jednak przerwa między ukończeniem manuskryptu we wrześniu 2023 roku a publikacją książki w tym tygodniu przyniosła największą zmianę w moim życiu: zostałam matką.
Wyobrażam sobie, że dla każdego autora czas między sprzedażą książki (w moim przypadku styczeń 2024 r.) a jej publikacją to czas osobistej ewolucji, którą trudno zaakceptować. Promowanie książki napisanej przez dawną wersję siebie – a nawet poprawianie jej z redaktorami na kilka miesięcy przed publikacją – może wydawać się jak wciskanie się w za ciasny strój z młodości. W moim przypadku strój ten był powieścią o Olive, 33-letniej prezenterce radiowej, która jest tak zafascynowana swoim chłopakiem, że nie może znieść myśli o rozstaniu z nim; jeśli to sprawia, że myślisz : „Ojej, problemy z granicami” , to jesteś na dobrej drodze, jeśli chodzi o nowatorskie rozwiązanie Olive.
Osoba, która napisała tę książkę, skupiającą się na wczesnych etapach romantycznej miłości, nie wiedziała, jak to jest, gdy z mojej waginy wyłania się mała istota, która nie ma prawie żadnych zdolności i jest całkowicie ode mnie zależna. Kiedy na krótkie chwile, zazwyczaj podczas snu córki, wyłaniałam się z mgieł wczesnego macierzyństwa i gorączkowo próbowałam skupić się na rewizji książki, miałam wrażenie, że próbuję odzyskać zainteresowanie mojego dawnego „ja”, jej troski, a nawet jej język.
Napisałam większość powieści, gdy moim głównym osobistym zadaniem było poruszanie się po pomieszaniu granic, jakie wywołał mój pierwszy od lat związek romantyczny, i to zdecydowanie najpoważniejszy. Na kartach powieści zmagałam się z problemem, który dręczył mnie w życiu: jak bardzo mamy być oddzieleni od naszych partnerów, którzy rzekomo są naszymi „drugimi połówkami”? Co powinnam zrobić z pragnieniem, by wtopić się w mojego partnera i uwolnić się od samotności, jaką niesie ze sobą bycie osobą samotną?
Kiedy poprawiałam książkę, te pytania wydawały się staromodne. Próbowałam utrzymać dziecko przy życiu. Byłam pochłonięta rozmyślaniem, jak przestać gapić się na córkę z wytrzeszczonymi oczami przez całą noc, upewniając się, że wciąż oddycha. Zmagałam się z przytłaczającym strachem przed udźwignięciem poziomu dorosłej odpowiedzialności, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Podczas gdy w poprzednich latach pragnęłam połączyć swoją tożsamość z tożsamością mojego chłopaka i męża, teraz brakowało mi poczucia własnej tożsamości poza córką. Teraz ona była moim przeznaczeniem i chciałam poddać się byciu jej naczyniem, nawet gdy było to największe wyzwanie, z jakim kiedykolwiek się zmierzyłam. Dlaczego próbowałam na nowo wejść w stan umysłu młodej romantyczki, skoro na szali leżało kruche życie? Niesprawdzona osoba, która napisała tę powieść, nawet nie wiedziała, jak to jest być w ciąży!
A może jednak?
Zanim otrzymałam pozytywny test ciążowy, dałam mojej bohaterce możliwość połączenia się z partnerem, której moje prawdziwe życie nie oferowało: zamiast po prostu próbować duchowo połączyć się z Theo, robiła to dosłownie , rozpinając jego ciało podczas snu i wtulając się w nie. Dzięki tej zdolności przeniosłam własne wątpliwości dotyczące związku do sfery nadprzyrodzonej. Co więcej, późniejsze wydarzenia w powieści (których nie zdradzę) jeszcze dokładniej oddają, jak to jest mieszkać w innym ciele. Płód w środku jest w tobie, praktycznie jest tobą – ale jednocześnie nie masz dostępu do jego myśli, uczuć, a nawet osobowości. Jak moje nieciążowe ja tak trafnie oddało doświadczenie posiadania w sobie zupełnie innej osoby?
Czy to dlatego, że sama kiedyś byłam płodem? Czy też (i czy?) dlatego, że pragnienie, z którym zmagałam się w związku – by stać się jednością z partnerem – było infantylne?
Gdy, z konieczności, jako matka, zagłębiłam się w redakcję mojej książki, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że może jednak moja powieść nie jest aż tak nieistotna dla mojego nowego życia. Nie dość, że wiedziałam wszystko o tym, jak to jest trzymać ciało w sobie i przelać to na papier z zadziwiającą precyzją – zwłaszcza z tym paradoksalnym połączeniem niezrównanej bliskości i absolutnej tajemnicy – to jeszcze problemy, z którymi zmagałam się w związku, zapowiadały problemy, z którymi będę się zmagać jako matka.
Jeśli myślałam, że muszę przepracować pragnienie bycia jednością z mężem, to nic w porównaniu z rozdzierającym smutkiem, jaki czułam, myśląc o odstawieniu córki od piersi. Ta mała istotka była ze mną jednością i choć pierwsze miesiące macierzyństwa były dla mnie trudne, nauczyłam się kochać, a nawet polegać na jej fizycznej bliskości. Uwielbiałam karmić ją piersią w dzień i w nocy. Uwielbiałam spać z nią przytuloną do mojego boku. Uwielbiałam wkładać ją do nosidełka i spędzać razem dzień, tuląc jej maleńkie ciałko do mojego.
Ona też to uwielbiała przez jakiś czas. Ale jak wszystkie dzieci, w miarę jak rosła, pragnęła więcej swobody. Zaczęła raczkować, a potem chodzić na kolanach. Zaczęła się więcej ruszać w łóżku, szukając ode mnie odrobiny przestrzeni. W końcu musiałam przyznać, że karmienie jej piersią o każdej porze dnia i nocy jej nie pomagało – wręcz ją powstrzymywało. Kiedy zaczęłam ją odstawiać od piersi, zaczęła jeść więcej prawdziwego jedzenia. Dzień przed ukończeniem 19. miesiąca życia zaczęła chodzić samodzielnie.
Slate otrzymuje prowizję od zakupów dokonanych za pośrednictwem linków na tej stronie. Dziękujemy za wsparcie.
Okazało się, że moja powieść nie została napisana przez osobę, z którą nic mnie już nie łączyło: została napisana przeze mnie, z problemami, nad którymi wciąż pracuję. Z perspektywy czasu ma to sens. Problemy, z którymi zmagałam się w moim związku, wynikały z mojego własnego wychowania, co oczywiście również potęgowało moje zmagania z godnym radzeniem sobie z rosnącą niezależnością mojej córki.
Teraz myślę, że nie tyle chciałam połączyć się z mężem, co wrócić do czasów, gdy byłam jednością z własną matką. Może to samotne pragnienie, by wpełznąć w inną osobę – by w zasadzie znów być płodem – będzie na zawsze unosić się niczym duch nad moimi związkami. Pisząc ten tekst, zwlekam z zaprzestaniem karmienia mojej 20-miesięcznej córki do snu – tego ostatniego karmienia, które podtrzymuje naszą więź karmienia piersią – i z przeniesieniem jej z naszego łóżka do jej własnego pokoju.
Ale trzymanie się zasady „Szeroko Otwartych” jako punktu odniesienia pomaga mi pamiętać, że kiedy odmawiamy zaakceptowania naszych odrębnych osobowości, możemy zahamować rozwój, zarówno innych, jak i nasz własny. To pragnienie połączenia może mnie nigdy nie opuścić. Mogę je jednak traktować jak małego wroga-ducha, którym jest; nie trzeba na nie zwracać uwagi. Dostrzeganie, dokąd może nas to zaprowadzić, jest właśnie fikcją .